Od niedawna 1st Floor ma nowego sponsora (Rage Green-up’a), co mnie skłoniło do pewnych refleksji.
Czasami słychać krytyczne komentarze odnośnie napojów energetycznych w skateboardingu. Że to nie są firmy deskorolkowe, że to są biznesy, które próbują zyskać na deskorolce, lub ją wyzyskać.
Na pewno nie jest to nieprawdą. Żadna firma spoza deskorolki nie ma zajawki na deskorolkę, bo nie wywodzi się z deskorolki, nie jest własnością skaterów, nie jest założona z myślą o rozwoju skateboardingu, a co najwyżej zatrudnia skaterów. Ale co z tego? Czy to od razu musi znaczyć, że to źle jak takie firmy – w tym przypadku energetyki – wchodzą na rynek deskorolkowy?
Oczywiście pytanie zasadnicze brzmi: “kto na tym skorzysta?”. Logiczną rzeczą jest, że na współpracy skorzystają obie strony.
Zatem pojawia się kolejne pytanie: “kto na tym skorzysta więcej?”
Odpowiadając na to drugie pytanie, na pewno warto najpierw poszerzyć trochę horyzont tego pytania – czyli najpierw zastanowić się, co to znaczy “więcej”?
Czy “więcej” oznacza więcej pieniędzy?
Czy “więcej” oznaczy lepszą jakość?
Czy “więcej” oznacza głębszy rozwój wewnętrzny? Tworzący nowe pojęcia, nowe dziedziny, wkraczający w nowe domeny naszego otoczenia?
W pieniadząch wyrażone, to na pewno energetyk ma z tego “więcej”. Być może też, dzięki większej ilości pieniędzy podniesie się też jakość jego produktów i usług.
Natomiast patrząc na taką współpracę z niefinansowego punktu widzenia – czyli z perspektywy bytu, jego wewnętrznego rozwoju i jakości – to jest to raczej skateboarding. Dlaczego? Bo kultura deskorolki z natury jest dynamiczna w swoim rozwoju, nie tylko pod względem liczby ludzi jeżdżących na desce, ale przede wszystkim pod względem kreatywności swojej tożsamości. Tego, co każda niedeskorolkowa firma by tak bardzo chciala mieć. A nie ma. Bo tego nie da się mieć, ani kupić. Można zarabiać 100 razy więcej. Ale nadal nie jest to żadnym wyznacznikiem kreatywności. Zwykłe firmy nadal będą myślały i patrzyły na świat w ten sam sposob – przez pryzmat ilości, liczb, jakości produktów, usług, lub wielkości i osiągnięć samej firmy.
A deskorolka jest inna. Nie ilość się liczy, nawet nie jakość, czy poziom tricków. Najważniejsza jest ta – cały czas pojawiająca sie na nowo – unikalność, połączona z tworzeniem nowych pojęć. Kolejny nowy styl. Kolejne nowe spojrzenie na tę samą przestrzeń miejską i kolejne nowe możliwości. Skateboarding ma to do siebie, że cały czas szuka nowych kierunków. Nie po to, aby zarobić więcej pieniędzy (firmy szukaja nowych kierunków po to, aby zwiększyć swoje obroty), ale dlatego, ze taka jest jego natura. Czy tego chce, czy nie.
Stąd patrząc na obecność energetyków w deskorolce, można powiedzieć, że obie strony zyskują na tym – energetyk zyskuje przede wszystkim finansowo (sprzedaż, obrót, zysk), a skateboarding zyskuje w kontekście swojego bytu. Analogicznie jak kwiat, który ma warunki do rozwoju – dobrą glebę, wodę i światło.
A który rodzaj “zysku” jest w życiu ważniejszy – to już osobista decyzja każdego.
Mając więc na uwadze fakt, że niedeskorolkowe firmy są ograniczone w swoim pojęciu “więcej” (bo zawsze liczy się pieniądz, wielkość firmy lub jakaś osobista ambicja właściciela), to wiadomo, że obojętnie jaka to będzie firma spoza deskorolki, to ona będzie miała takie samo pojęcie o “więcej”.
Z tego wynika, że wcześniejsze pytanie “kto na tym skorzysta więcej?” jest bez sensu. Właściwe pytanie powinno brzmieć: “co na tym zyska deskorolka?”. Bo to jest najważniejsze. A że jakaś pozadeskorolkowa firma będzie bogatsza czy większa – to co z tego? Ważne jest to, czy deskorolka się dzięki temu rozwinie – czy może straci przez to część swojej tożsamości?
Stąd tak ważne jest, aby warunki współpracy były ustalane ze skaterami i żeby to skaterzy trzymali pieczę nad całym procesem współpracy. Dzięki temu skateboarding nie będzie tracił swojej tożsamości, i będzie się nadal rozwijał.